Na lipiec przypada Miesiąc Dumy z Niepełnosprawności. To polskie tłumaczenie angielskiego „Disability Pride Month”. Tłumaczenie – dodajmy – nieco chybione, wykoślawiające sens tego, o co tu chodzi. A o co chodzi?
Angielskie słowo „pride”, podobnie zresztą jak jego polski odpowiednik, może mieć kilka znaczeń w zależności od kontekstu i intencji. Może więc oznaczać po pierwsze poczucie własnej wartości i godności. Mówimy np. „jestem bardzo dumny ze swojej pracy”.
Duma to również zadowolenie z czegoś, co się osiągnęło lub z tego, co osiągnął ktoś inny. Powiemy np. „jestem dumny z ciebie, że dostałaś się na studia”. No i brawo – taki sukces na pewno warto podkreślić.
Ale uwaga! Duma może oznaczać równie dobrze uczucie wyższości lub arogancji. O zarozumialcu z wyższego stołka powiemy, dajmy na to, że jest zbyt dumny, by przyznać się do błędu. A co z dumą narodową? Co z poczuciem dumy z sukcesu, jaki osiągnęła nasza ulubiona drużyna? Nie twierdzę, że te ostatnie uczucia są czymś złym. Też napawa mnie duma, gdy oglądam znakomite występy naszych sportowców lub gdy czytam, jak to tam król Jan III pogonił Turków pod Wiedniem. Ale mogą być one bronią obosieczną, zwłaszcza w rękach demagogów, populistów i tych wszystkich myślących, że mają monopol na ostatnią wersję prawdy.
Teraz gdy mamy za sobą językowo-semantyczny wstęp, pora się trochę poczepiać. O co w ogóle chodzi z tą dumą z niepełnosprawności? Przyznam, że od początku coś mi tu zgrzytało. Już wyjaśniam.
Często na łamach Vademecum Wiedzy piszemy o osobach niepełnosprawnych, choć powinno się mówić „osoby z niepełnosprawnościami”. Ale takie właśnie sformułowanie znaleźć można w przepisach, zwłaszcza tych bardziej leciwych. W świeżutkiej ustawie wdrożeniowej dotyczącej „Europejskiego Aktu o Dostępności” mamy już bardziej poprawne politycznie określenia: „osoba z niepełnosprawnością”, „osoba ze specjalnymi potrzebami” itp. Ale już nawet to ostatnie bywa krytykowane.
Podczas niedawnej konferencji w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej, której tematem przewodnim był „Polski Akt o Dostępności” (ta właśnie ustawa wdrożeniowa), prowadzący panel dyskusyjny Łukasz Wysocki powiedział: „Nie można mówić w tym kontekście o osobach ze specjalnymi potrzebami. Potrzeby wszyscy mamy takie same”. W zamian za to podobnie jak kilkoro innych uczestników debaty używał określenia „osoby nieidealne”. Przyznam, że to ostatnie zupełnie do mnie nie przemawia, bo nie dość, że nieprecyzyjne, to jeszcze ma w sobie jakiś niemiły, oceniający podtekst.
Ale we wszystkich tych rozważaniach o języku, w propozycjach nowych określeń odbija się jedna, bardzo słuszna idea. Chodzi o to, by przestać postrzegać niektórych ludzi głównie przez pryzmat ich niepełnosprawności; by traktować niepełnosprawność jako jedną z wielu cech człowieka.
Jestem więc człowiekiem. Jestem mężczyzną, a przynajmniej tak twierdzi żona i wszyscy ci, którzy zwracają się do mnie, stosując męskie końcówki. Jestem Polakiem. Jestem też szatynem, choć lekko już posiwiałym. Pływakiem, ale do wyczynowca mi daleko. Jestem molem książkowym, wielbicielem muzyki i teatru. Jestem gryzipiórem, bo zarabiam, pisząc. Jestem osobą z niepełnosprawnością. Z niepełnosprawnością, która bardzo utrudnia i komplikuje mi życie. I przyznam, że w żaden sposób nie jestem dumny. I pozbyłbym się jej przy pierwszej lepszej okazji niczym niepotrzebnego balastu.
Czy ktoś jest dumny z tego, że nie ma ręki lub nogi? Może, jeśli stracił ją w szlachetnym boju. Ale pewnie i taki bohater wolałby oddać wszystkie medale i wszystkie protezy świata za utraconą kończynę.
Niepełnosprawność to balast. To przeszkoda utrudniająca życie, a często nawet podporządkowująca sobie totalnie życie człowieka i jego bliskich. Walczymy z nią: opracowujemy leki, pomoce techniczne, protezy... Likwidujemy bariery architektoniczne i wprowadzamy rozwiązania na rzecz dostępności. Zmieniamy przepisy, by ułatwić życie ludziom, którzy i tak mają pod górkę. Próbujemy rozbić beton konserwatywnego rynku pracy, który nie chce dostrzec w osobach z niepełnosprawnościami tkwiącego w nich potencjału.
No więc w tym koślawym tłumaczeniu nazwy amerykańskiego święta, które upamiętnia wprowadzenie w USA ustawy zakazującej dyskryminacji na rynku pracy ze względu na niepełnosprawność, pojawił się moim zdaniem rażący błąd logiczny. Na szczęście istnieją też inne tłumaczenia: „Miesiąc Dumy Niepełnosprawności” (Lepiej, lepiej!) i „Miesiąc Dumy Osób z Niepełnosprawnościami” - przyznajcie Państwo, że chyba najlepsze.
Na szczęście jednak błąd nie przykrył idei. Chodzi o to, by podkreślać dumę z tego, że my – osoby z niepełnosprawnościami – dajemy radę mimo przygniatającego nas balastu. Chodzi o to, by być dumnym z własnych i cudzych osiągnięć. I o to, by pokazywać się światu, by nie chować głowy w piasek i by mieć odwagę żyć możliwie jak najbardziej normalnie.
W swoim zeszłorocznym wystąpieniu z okazji Miesiąca Dumy, Monika Wiszyńska-Rakowska, Pełnomocniczka RPO ds. osób z niepełnosprawnościami mówiła: „Miesiąc Dumy z Niepełnosprawności obchodzą osoby, które uznają niepełnosprawność za jedną ze swoich cech. To czas, w którym społeczność osób z niepełnosprawnościami może się zjednoczyć, podnieść na duchu, wzmocnić swój głos i zostać usłyszana. Jest także zachętą do samoakceptacji i akceptacji wszystkich niepełnosprawności.” Te słowa nie straciły nic ze swojej aktualności.
Jak pewnie dobrze Państwo wiedzą, OBPON istnieje już 25 lat. W tym czasie przeprowadziliśmy wiele działań na rzecz poprawy sytuacji osób z niepełnosprawnościami na rynku pracy. I nadal to robimy. Dajemy narzędzia, wiedzę, lobbujemy za korzystnymi zmianami w prawie, prowadzimy rekrutacje itd. Ale to przecież nie dzięki nam, ale dzięki Państwu osoby z niepełnosprawnościami mogą pracować, zarabiać, żyć godnie i bardziej niezależnie. To dzięki Państwu – pracodawcom osób z niepełnosprawnościami – rynek pracy staje się otwarty, dostępny, inkluzyjny. Dzięki Wam uprzedzenia dotyczące pracy osób z niepełnosprawnościami tracą rację bytu. I za to właśnie dziękujemy. I właśnie dlatego jesteśmy dumni! Z Was!